Który kościół jest najlepszy?

Jeśli jesteś człowiekiem, który uwierzył w Boga, a następnie uwierzył Bogu, oraz Jego Synowi Jezusowi Chrystusowi, to tworzysz ze mną rodzinę – możemy podać sobie ręce .
Jeśli jednak wcześniej śpieszysz mnie zapytać, do jakiego kościoła należę zanim mi tę rękę podasz, to radziłabym: pozwól, by Bóg badał Twoje serce.
Dlaczego? Gdy przeczytałam wpis  Pawła z blogu Bracia przy kawie, kiwałam tylko głową – na zgodę, na zrozumienie. Sądzę, że przeszłam podobną drogę.



My, ludzie nieco się wszyscy różnimy i stale szukamy dla siebie szufladek; Niemiec, Australijczyk, Chinka, biały, czarny, patriota, prawicowiec, lewicowiec, hydraulik, przedsiębiorca, lubiący sernik z rodzynkami/ bez rodzynek,

A także: katolik, charyzmatyk, protestant, baptysta, ewangelik kalwinista, ewangelik reformowany, adwentysta dnia siódmego, adwentysta dnia  sobotniego itd.

Pozostańmy przy tej ostatniej kategoryzacji.
Niemal każdy wierzący religijnie gdzieś należy – z określonego powodu. Czasem jest to tradycja rodzinna, czasem świadomy wybór, którego dokonujemy spośród innych. Z jakiegoś powodu wybieramy organizację świadków jehowy zamiast kościoła katolickiego, albo ewangelicki reformowany zamiast kalwinistów. Albo zamieniamy jeden na drugi i….zawsze, za każdym razem sądzimy, że mamy rację, większą niż ci inni, z innych kościołów. Jesteśmy też gotowi tę rację uzasadniać i nie przyjmujemy do wiadomości, że moglibyśmy się mylić. Albo że coś jest z naszą społecznością nie tak. I nie tylko jesteśmy skłonni naszą rację (którą często nazywamy prawdą jedyną) uzasadniać, bronić, ale i zachęcać innych, by podzielali nasz entuzjazm, zdanie i wstępowali do naszej społeczności.


Ja też tak miałam. Mimo, iż wcześniej byłam osobą o otwartym umyśle, lubiłam dyskutować z różnymi ludźmi (ta cecha charakteru popchnęła mnie do nauki kilku języków obcych i ślęczenia nad mapami, słownikami  i encyklopediami całymi godzinami :- ) ) i dowiadywać się jakie mają zdanie na dany temat, a słuchałam ich z ciekawością i byłam gotowa zmieniać swoje opinie, to na pewnym etapie życia trafiłam na prawdę-jedyną – zbór chrześcijański, który okazał się oświeceniem, który przedstawił mi krok po kroku jak funkcjonuje świat wg Boga, jaki dokładnie Bóg jest, czego ode mnie wymaga i ….jak bardzo mylą się ci, którzy są poza naszym zborem. I że trzeba ich ratować, uświadamiać, przyprowadzać do naszej prawdy jedynej. Zatem ruszyłam z misją.


Moja sytuacja była więcej niż komfortowa – bo wiedziałam już wszystko.  Nic tylko z pozycji tutora dzielić się tymi prawdami z zagubionymi, nieoświeconymi ludźmi; katolikami na pierwszym miejscu (można było ich postawić w jednej linii z poganami), ateistami, ewangelikami, zielonoświątkowcami, jehowcami i innymi niezbyt szczęśliwymi ludźmi, którym tylko wydawało się, że odnaleźli Boga.

Nie powiem, dzięki tym latom spędzonym w prawdzie-jedynej przeżyłam sporo…sporo wspaniałych chwil, rozmów, przyjaźni, akcji, przygód, podróży, lecz nadszedł TEN dzień.
Dzień, w którym na nowo zaczęłam widzieć złożoność świata. Na początku mnie to frapowało, bo nadal stałam w tym nienaruszalnym miejscu zaszczepionych przekonań.
Z czasem zaczęłam odkrywać, że czegoś mogę nie wiedzieć, mogłam oczywiście szukać sposobów na zaklinanie rzeczywistości, wyjaśnień, wertować książki i kanały na YT, które tylko potwierdzą opinię, którą chciałabym mieć na ten temat, ale postanowiłam zrobić to, co robiłam zawsze w takich chwilach – udać się do mojej komórki i czekać na wyjaśnienie od samego Ojca.
Z każdym miesiącem i rokiem odkrywałam, jak mało wiem i smuciło mnie to. Podczas jednej z naszych „sesji” z Ojcem On odkrył przede mną coś, co jest tak banalne, a jednocześnie okazało się wyzwalające. Brzmiało to mniej więcej tak:
– Jeśli wiesz kim Ja dla ciebie jestem i co zrobił dla ciebie Jezus, to wiesz tyle, ile powinnaś. Wszystko inne jest dodatkiem.

Za tym przyszło potwierdzenie słowami z Biblii. Nie pamiętam, gdzie znajduje się ten werset, ale po mojej parafrazie brzmi on tak:

– Nie dąż do tego, by wiedzieć jeszcze więcej, bo i tak Bóg objawił ci znacznie więcej niż innym.

I stało się coś odwrotnego niż się spodziewałam – nie stanęłam nad tymi innymi, ale….stopiłam się z nimi, weszłam w tłum, z kapturem na głowie, znów obserwując i słuchając ludzi.

Bo cząstkowa jest nasza wiedza i cząstkowe nasze prorokowanie;
Teraz bowiem widzimy jakby przez zwierciadło i niby w zagadce, ale wówczas twarzą w twarz. Teraz poznanie moje jest cząstkowe, ale wówczas poznam tak, jak jestem poznany.
[1 Koryntian 13, 9-12]



Z czasem Bóg zaprowadził mnie na pustynię – to były miesiące, gdy spędzałam godziny w lesie. Na czym? Milcząc w obecności Boga, chłonąc Go. Bojąc się poruszyć i zadawać pytania, by Jemu zostawić tyle miejsca i czasu, ile potrzebuje, by objawiał mi Samego Siebie.
Nie chciałam już niczego. Tylko Jego.
A potem znów przeprowadził mnie przez pustynię – przypadkiem (pojęcie umowne) trafiłam na książkę „I ukazał mi miasto” mnicha Pierre-Marie Delfieuxa. KLIK
Gdy skończyłam książkę, pragnęłam jeszcze więcej pustyni – przestrzeni dla mojej duszy i ducha.
Potrzebowałam też medytacji – ale nie tej z Dalekiego Wschodu, raczej tej chrześcijańskiej – i trafiłam na katolickich duchownych. Jak widzicie, nie znalazłam tego w kościołach protestanckich, które jednak były od zawsze dogmatami bliższe mojemu rozumowi.
Odkryłam jednak prosty fakt : jeśli masz dojrzałą wolność w sercu i wiesz, kim jesteś w Bogu, możesz spokojnie rozmawiać z fanem każdego kościoła, możesz iść do każdej społeczności (nie musisz jednak uczestniczyć w rytuałach, z którymi się nie zgadzasz) i szanować ludzi , i być ich ciekawym. I kochać ich tak po prostu, nieskrępowaną Bożą miłością.



Myślę, że Bóg musiał/chciał przeprowadzić mnie przez wszystkie „krainy” bym z każdej mogła coś dla siebie wynieść – to była podróż ku wolności. Dziś już nie mam potrzeby utożsamiania się z żadnym wyznaniem, żadnym kościołem – jeśli kochasz Boga Jahwe i Jego Syna, Jeshu – jesteśmy braćmi i siostrami.
Nie ma sensu drzeć ze sobą kotów – róbmy swoje, idźmy dzisiaj ścieżką, którą Bóg wskazuje każdemu z nas – jutro może być inna! Ważne, bym i ja, i Ty podążali za Bogiem-Ojcem, pełnili Jego wolę.
Nie ma sensu spierać się i walczyć, bo jeśli oboje kochamy Boga, wylądujemy w tym samym niebie (niezależnie od tego jak je nazywasz lub je sobie wyobrażasz) gdzie będziemy spędzać ze sobą wieczność. Rozumiesz? Będziemy na siebie skazani już na zawsze – czego nam życzę!


Jeśli jesteś człowiekiem, który uwierzył w Boga, a następnie uwierzył Bogu, oraz Jego Synowi Jezusowi Chrystusowi, to tworzysz ze mną rodzinę – możemy podać sobie ręce – i razem wznieść je do góry w uwielbieniu i dziękczynieniu naszego Ojca.



Dziś mało wiem. Mniej niż kiedykolwiek, ale wiem, że mam Boga w sercu – a On ma w sercu mnie, to mi całkowicie wystarcza, tylko to mam nieść ludziom. Jestem wolna od wszelakich mądrości, misją mojego życia jest głoszenie Kerygmatu słowem i czynem.
Jestem Jego kościołem, Jego świątynią, a On jest jedynym autorytetem, jedynym doskonałym Przewodnikiem.
Nie wiem wszystkiego. Ty też nie wiesz wszystkiego – nieśmy światło ewangelii, rozpraszajmy mrok na świecie tak, by Chrystus zawsze i wszędzie był wywyższony, a po raz kolejny prawda nas wyzwoli – od nas samych.

Istnieje tyle sposobów bycia chrześcijaninem, ile jest istot ludzkich na ziemi, a Bóg woli każdą z nich, każdej pomaga, każdą wspiera. Czyni to w nieskończonej różnorodności, której sekret posiada.

„I ukazał mi miasto” (Pierre-Marie Delfieux)

Chcesz się czymś podzielić w tym temacie? Chodź TUTAJ.

Rekomendowane artykuły