Odłożyłam książkę Agnieszki Kubickiej – Błońskiej i westchnęłam. Bo ta książka, która czekała na mnie od ponad miesiąca, musiała być przeczytana właśnie teraz – by stać się odpowiedzią. Od kilku tygodni, a może miesięcy moją jedyną modlitwą było to, by Bóg dawał mi poznawać Jego serce; czego pragnie, jak widzi świat? Jaki ma wobec mnie plan do wykonania?
I dostałam odpowiedź. Ciężko mi było ją przełknąć. Trudno pogodzić się z tym, że mam robić NIC. Tylko BYĆ.
Przebywanie w Bożej obecności nie jest dla mnie ani niczym nowym, nie jest zaskoczeniem, ale stało się czymś trudnym – nie wiedzieć czemu, odezwał się we mnie syndrom pracusia, który uznał, że skoro Bóg mnie wyposaża w tak wiele rzeczy, to robi to po coś. I że ja muszę być czujna , ustawić się do biegu, który może za chwilę się zacząć. Muszę wyglądać i nasłuchiwać, aby służyć mojemu Bogu tym, czym On zechce, jaki ma plan wobec mnie, jaką służbę. Ja to wszystko zrobię, podejmę się, tylko czekam na sygnał do startu!
Tymczasem Bóg mówi: mam dla Ciebie zadanie! ….. rozsiądź się wygodnie na kanapie i pobądźmy ze sobą.
Od kilku tygodni co rano, a także w ciągu dnia wchodzę do szklarni w ogrodzie, siadam na krześle, które tam ustawiłam i mówię: Boże, jak mi tu dobrze! Jak lubię tu spędzać z Tobą czas!
…..nie mija 5 sekund, gdy zaczynam myśleć, czy to już pora zamontować tyczki pod pomidory, wysadzić mieczyki do ogrodu i czy wzrastający arbuz ma wystarczająco dużo wody. Mam obecnie w sobie Martę (Łk 10, 41-42) która nie potrafi nic nie robić. Dlaczego?
Bo noszę w sobie obraz samej siebie sprzed 15 lat – gdy dopiero co poznałam Jezusa i zakochałam się w Nim, kiedy od razu weszłam do kościoła – do społeczności chrześcijańskiej, w której było tyle do zrobienia! No to zaczęłam robić: występować jako mówca, głosząc co Bóg dla mnie ZROBIŁ, biorąc udział w zebraniach zborowych, uczestniczyć w spotkaniach modlitewnych, edukować ludzi na temat zdrowia, każdemu kogo spotykałam, głosić Jezusa, no i akcje z ulotkami! Zwykle raz w tygodniu, wraz z moją siostrą w Chrystusie wsiadałyśmy do samochodu wypakowanym ulotkami na temat Prawdziwego dekalogu czy Powtórnego przyjścia Jezusa i gnałyśmy na największe osiedla w mieście, wrzucając ulotki do skrzynek na listy i za wycieraczki zaparkowanych samochodów. Już jadąc, śpiewałyśmy pieśni z modlitewnika i miałyśmy w tym wszystkim niesamowitą radość! A po „akcji” – wielką satysfakcję! Tyle zrobiłyśmy dla Królestwa Bożego! Tyle ludzi „oświeciłyśmy”!
Ile wtedy się działo! Czułam, że żyję! Jednak nie pamiętam, żebyśmy kiedykolwiek zapytały Boga co i kiedy mamy robić. Czy te ulotki to była Jego wola? Uznałyśmy, że to są dobre rzeczy!
Podobnie jak udzielanie się w kościele (w pewnym momencie pełniłam 7 różnych funkcji).
A potem życie – choć nadal z Bogiem – stało się jakby spokojniejsze. Nagle wycofałam się z wielu „projektów”, przestałam działać. Bardzo nastawiłam się na Boga we mnie. A może bardziej na siebie w Nim? W końcu opuściłam zbór. I nagle nie miałam nic do roboty – nikt mi niczego nie „zadawał o nic nie prosił. Skończyły się akcje z ulotkami, piątkowe spotkania z długimi i gorliwymi modlitwami. Przestałam być częścią „działającego teamu” pod który można się było podpiąć.
Jak to widziałam?
Osiadłam na laurach, Bóg pewnie zawiódł się mną; kocha mnie nadal, to jasne, bo On jest dobry i kochający, ale Jego oczy były jakby bardziej skierowane na tych, którzy nie pominęli się ze swoim powołaniem i cały czas działają; Marcin Zieliński, Reinhard Hirtler, Heidi Baker, Jakub Kamiński, Adam Szustak nawet – oni COŚ dla Niego robią, przekuli wdzięczność w działanie, oni zdają się rozumieć, na czym polega uczestnictwo w Królestwie Bożym.
Ja już wypadłam z biegu, Bóg pokładał we mnie takie nadzieje, dobrze zaczęłam, a ostatecznie pozostałam wśród tych, którzy oczywiście, będą zbawieni, ale bez żadnej nagrody. Nie będę powitana w Niebie z utęsknieniem. Po prostu przemknę bocznymi drzwiami.
I wtedy przychodzi Bóg
i mówi : któż ci naopowiadał takich głupstw o Mnie? Pobądźmy ze sobą. I słyszę słowa piosenki De Mono „Zostańmy sami jeden dzień
Jedyny tak do końca, Bo ja chcę z tobą dłużej zostać I nie godzinę ani dwie Wystarczy jeden dzień
Bo ja chcę z tobą dłużej zostać”- przy czym ten „dzień” u Boga nie ma 24 godzin. Jest nieokreślony czasem. Gdy mówię Mu, że tyle czasu już w życiu zmarnowałam, nie robiąc nic, Bóg mnie pyta:
– A skąd wiesz, ile masz czasu?
No nie wiem. Ale patrząc w przeszłość. I słyszę: Nie patrzę na Ciebie przez pryzmat przeszłości, ale przyszłości i teraźniejszości.
I zaczynam spędzać z Bogiem czas. Na kozetce – czyli nie robiąc nic. Ciesząc się Jego obecnością, którą czuję niemalże namacalnie. Czy nie o to ci chodziło? – pyta mnie mój Ojciec – Twoim pragnieniem było dowiedzieć się, jakie jest Moje serce, co jest dla Mnie ważne. No to wiedz, że dla Mnie najważniejsze jest BYCIE.
I znów wróciłam do tego wspaniałego, błogiego miejsca, w którym jesteśmy ze sobą tete-a-tete.
Pragniesz służby? Walki? ROBIENIA? Musisz zacząć od kozetki/ spaceru / kolacji z Bogiem na Jego zasadach – tak długo, jak On zechce i wsłuchiwać się w Jego serce – prowadzić z nim dialog. Wszystko, co kiedyś zrobisz – będzie miało swój początek właśnie w tej obecności. Jeśli podejmiesz się czegoś poza nią, ryzykujesz martwymi uczynkami. Ryzykujesz swoją własną krucjatą. I nie dostaniesz za to nagrody.
Drodzy Bracia I siostry,
Wiem, że wielu z Was cierpi na syndrom Marty. Piszę „cierpi” bo Bóg pokazał mi, że ostatecznie prowadzi to do cierpienia ; człowiek, który nie czuje się swobodnie na nicnierobieniu z Bogiem, będzie traktował Go jak rozliczającego (i ostatecznie pełnego niezadowolenia) pana. Bóg pragnie być przede wszystkim Ojcem. Obecnym Ojcem, który nigdzie się nie śpieszy, a zna odpowiedni czas, zna okoliczności, nic nie umknie Jego uwadze. To ON wyznacza czas, kiedy chce z nami być na spacerze! To podczas pełnego relaksu, odpocznienia spaceru czy czasu na kanapie, uczymy się z Nim rozmawiać. I słuchać Go. Bez tego czasu nie poznamy Jego głosu. A tylko znając głos Boga, będziemy wiedzieć, co mamy robić, opuszczając w końcu tę kozetkę. I tylko to ostatecznie nas uratuje.
Kocham Was i błogosławię!