Na depresję cierpi obecnie około 120 milionów ludzi na świecie, a to znaczy, że depresja nie wybiera. Może dotknąć każdego, niezależnie od miejsca zamieszkania, statusu materialnego, społecznego czy wyznania. Depresja to choroba cywilizacyjna, której podłoża są złożone i stale badane. Na pewno można wliczyć w nie czynniki środowiskowe, genetyczne, emocjonalne, biologiczne jak i stresujące życiowe wydarzenia.
Ale depresja to nie jedyna choroba identyfikowana z niewłaściwą pracą mózgu – wymieniać można bez końca: borderline, stany lękowe, uzależnienia, nerwice, zaburzenia dysocjacyjne i tak dalej.
I bardzo chciałabym powiedzieć, że chrześcijanie są od tego wszystkiego wolni, ale…..byłaby to bardzo szkodliwa teoria. Niestety powtarzana z uporem maniaka przez czołowych przedstawicieli poszczególnych grup religijnych jak i samych cierpiących.
Najszczęśliwsi ludzie na świecie
„U nas wszyscy są szczęśliwi, bo ufają Jehowie. Nikt nie cierpi na depresję, psychiatrów potrzebujemy mniej niż ktokolwiek inny” – głoszą Świadkowie Jehowy. Tymczasem Piotr Andryszczak na swoim blogu przytacza opracowanie tekstu Zenona Marca na temat kondycji psychicznej Świadków Jehowy. Cytuję fragment:
„Jeżeli chodzi o konkretne choroby, to w Stanach Zjednoczonych schizofrenia występuje 4-6 razy częściej u świadków Jehowy niż w pozostałej populacji. Depresje notuje się około 6 do 10 razy częściej. Wart podkreślenia jest fakt, że natężenie tej choroby u świadków Jehowy jest znacznie większe. Najbardziej powszechna jest depresja, brak celu i sensu życia. Choroby nerwowe dotyczą nie tylko szeregowych członków organizacji, lecz także funkcyjnych, a nawet ścisłego kierownictwa.”
(opracowane na podstawie badań prof. Jerryego R. Bergmana – amerykańskiego psychologa i socjologa. Jest on czołowym ekspertem w Stanach Zjednoczonych w tej dziedzinie, a także autorem wielu książek i artykułów naukowych. Ponadto zajmuje się poradnictwem i opieką psychologiczną nad ponad 100 przypadkami chorych psychicznie świadków Jehowy)
Cały tekst jest niezwykle ciekawy i w języku polskim dostępny jest TUTAJ
Anglojęzyczni Czytelnicy mogą dotrzeć bezpośrednio do licznych opracowań profesora Bergmana.
Z tym, że kwestia depresji i chorób psychicznych u Świadków Jehowy jest bardziej złożony, gdyż bardzo duży wpływ na ową kwestię ma sama doktryna i sposób życia, presja – pod jaką żyją wyznawcy.
Zatem stany lękowe, depresja MOGĄ być spowodowane funkcjonowaniem w określonej społeczności wyznaniowej. Z osobistych doświadczeń i obserwacji mogę śmiało wskazać takie czynniki zapalające, jak:
– świadomość, że nie dasz rady sprostać wszystkim wymaganiom danej społeczności, że stale robisz „za mało” = życie w nieustannym poczuciu winy.
– wątpliwości, którymi z nikim nie możesz się podzielić, gdyż w denominacji pewnych tematów się nie porusza (tabu) nie możesz liczyć na szczerość, przyjazną atmosferę i zrozumienie.
– stale potęgowane zewnętrznie (np. kościelne autorytety) poczucie winy, spowodowane „grzechem” z którym się zmagasz.
– poczucie > zostawania w tyle < zamiast iść w równym szeregu, poczucie, że zawodzisz samego Boga.
– presja utrzymywania ZAWSZE pozytywnego wizerunku swojego kościoła, co prawie zawsze oznacza: życie w hipokryzji.
Czarna owieczka
A co, jeśli jesteś w dojrzałej społeczności chrześcijańskiej, w której znajdujesz wszelakie wsparcie, nie czujesz presji ze strony jej członków, a wracasz do domu z jednego z tych miłych spotkań i masz ochotę wyskoczyć przez okno? Lub gdy noc przynosi ci bezustanną bezsenność, podczas której walczysz z kłębiącymi się, czarnymi myślami? Albo stale płaczesz, choć powinieneś, powinnaś być przecież taki szczęśliwy, szczęśliwa, jako chrześcijanin?!
Gdy należałam do jednej z denominacji protestanckich, mieszkałam z dziewczyną, która przez cały dzień była w zasadzie dla wszystkich miła i mówiła zawsze łagodnym, wysokim głosikiem. Gdy jednak wracała do naszego mieszkania, rzucała się na jedzenie, pochłaniając wszystko to, co miała pod ręką – aby potem zniknąć w łazience i się tego pozbyć.
Po czasie zrozumiałam, że w ten sposób coś odreagowywała. W rezultacie żyła w pewnym rozdwojeniu.
I mnie dopadła depresja. Wróciłam po długiej nieobecności do kraju, w którym po raz pierwszy pomyślałam, jak wspaniale byłoby zniknąć z powierzchni ziemi, że może Jezus już powróci i zakończy moje cierpienia. Jakie? Nie potrafiłam ich nazwać, ale gdy wróciłam do Polski, codziennie rano (około 10!) walczyłam ze sobą, aby w ogóle wstać z łóżka. Nie miałam siły; na poranną toaletę, na jakąkolwiek aktywność w ciągu dnia, na rozmowę z ludźmi, a nade wszystko, na udawanie radosnej chrześcijanki, czego naturalnie ode mnie oczekiwano. A ja miałam wrażenie, że oszukuję wszystkich wokół, głosząc zza kazalnicy płomienne słowa zachęty – całkiem możliwe, że chciałam zachęcić sama siebie, przekonać, że „nie jest tak źle” lub coś w tym stylu.
W ciągu tych lat poznałam wiele osób w ciężkiej depresji – wszystkie były odbierane przez otoczenie jako osoby niezwykle towarzyskie, zawsze uśmiechnięte, pomocne. Ja nigdy nie oceniam książki po okładce, człowieka po wyrazie twarzy. Depresja i choroby psychiczne zdarzają się – tak jak ten biblijny deszcz, który pada zarówno na sprawiedliwych jak i niesprawiedliwych [1]
Gdy Bóg nie wystarcza
Bóg zawsze wystarcza – ale często posługuje się ludźmi, którzy są gotowi Ci pomóc. Są to nie tylko amatorskie grupy wsparcia, ale i specjaliści – terapeuci; psycholodzy, psychoterapeuci, psychiatrzy.
Czy to właściwe? Posłuchaj tej historii.
Jakieś dwa lata temu poznałam Kasię. Z jej inicjatywy zaczęłyśmy rozmawiać na tematy wiary i okazało się, że kilka miesięcy wcześniej poznała jakąś grupkę chrześcijanek – denominacja mało istotna. Dołączyła do nich i Ania – jak się okazało, dziewczyna z kilkoma problemami natury psychicznej, a może psychologicznej. Na pewno cierpiała na depresję po utracie przyjaciółki, która zginęła w wypadku samochodowym, za który wzięła na siebie odpowiedzialność. Ogromne obarczenie, prawda?
Myślała nad terapią, ale wspomniane chrześcijanki solennie jej to odradzały twierdząc, że jedyne, czego potrzebuje to modlitwy, Boga – że On jest najlepszym lekarzem. Jest to prawda, ale…
Ania była w coraz to gorszym stanie. Kilka tygodni później popełniła samobójstwo.
Kasia była wstrząśnięta i pytała mnie: Czy korzystanie z pomocy specjalisty czy nawet branie leków, będąc osobą wierzącą, jest złe?!
W odpowiedzi na to przytoczę słowa ap. Pawła zapisane w liście do Rzymian 14, 1-12.
„A tego, który jest słaby w wierze, przygarniajcie życzliwie, bez spierania się o poglądy. Jeden jest zdania, że można jeść wszystko, drugi, słaby, jada tylko jarzyny. Ten, kto jada [wszystko], niech nie pogardza tym, który nie [wszystko] jada, a ten, który nie jada, niech nie potępia tego, który jada; bo Bóg go łaskawie przygarnął. Kim jesteś ty, co się odważasz sądzić cudzego sługę? To, czy on stoi, czy upada, jest rzeczą jego Pana. Ostoi się zresztą, bo jego Pan ma moc utrzymać go na nogach. Jeden czyni różnicę między poszczególnymi dniami, drugi zaś uważa wszystkie za równe: niech się każdy trzyma swego przekonania! Kto przestrzega pewnych dni, przestrzega ich dla Pana, a kto jada wszystko – jada dla Pana.”
Znacie ten fragment, prawda? Dotyczy on jedzenia, ale można go symbolicznie zastosować do wielu dziedzin życia chrześcijanina. Również do naszego dzisiejszego tematu.
Po pierwsze: mowa o osobie słabej we wierze.
Po drugie: czy Paweł taką osobę uważa za gorszą w jakikolwiek sposób? Czy ją wyśmiewa, poniża, traktuje protekcjonalnie?
Paweł ma mnóstwo miłości, bo wie, że chrześcijanin to ktoś, kto zawsze będzie w drodze.
Ania była dopiero na początku swojej drogi, nie miała na tyle wiary, by rzucić się na głęboką wodę, odstawić wszystkie leki, odwołać wizyty u specjalistów i siedzieć w domu, zamknięta ze swoimi myślami, czekając na cud. Ona jadła jarzyny i potrzebowała pomocy człowieka, który wiedziałby jak jej pomóc.
Niepotrzebne były jej dodatkowe wyrzuty sumienia, jako że jest słaba we wierze – nie potrzebowała udowadniać, że jest inaczej. Nie na tamten czas.
Być może, gdyby uzyskała specjalistyczną pomoc, o wiele szybciej „pozbierałaby się” i inaczej podeszła do osoby Boga! Może to właśnie dobry psycholog poprowadziłby ją do tego miejsca, na spokojnie.
Wierzę, że obudzę się tego sądnego dnia, a obok mnie Ania i razem wejdziemy do wiecznego królestwa Boga.
Być może była to lekcja życia dla dziewczyn – chrześcijanek?
Jak to jest, że gdy człowiek ma oparzenie wymagające pomocy lekarskiej, czy bolącego zęba, bez cienia wątpliwości maszeruje do odpowiedniego lekarza, a gdy w grę wchodzi taka materia jak mózg, psychika, emocje – odsyła się chrześcijanina do Siły Wyższej, odwołując się nierzadko do jego poziomu wiary?
Ząb, żołądek, oparzenie można uleczyć w miarę szybko.
Psychika to delikatna sprawa, a skutki zaniedbań mogą być opłakane.
Rozumiem intencje tamtych dziewczyn, całkowicie je rozumiem – ale z powodu tych opłakanych rezultatów, jednocześnie bardzo im współczuję.
Bo to tak, jakby widzieć człowieka, który się krztusi, lub właśnie ma zawał i zamiast udzielić mu po ludzku (a czy nie do tego zostaliśmy stworzeni?) pierwszej pomocy, my wznosimy ręce do góry i modlimy się, wzywając wszystkie potęgi niebieskie.
Takie zachowanie jest jedynie wskazane, gdy człowiek jest rażony prądem i stoi w wodzie, a gniazdo zasilania jest poza naszym zasięgiem. Rzeczywiście, wtedy zostają jedynie dwie rzeczy: modlitwa i jak najszybsze wykręcenie numeru pogotowia.
Nikt z cierpiących nie powinien mieć żadnych wątpliwości co do tego, że Bóg chce go z tego wyciągnąć i że gotów jest poruszyć nie tylko niebo, ale i ziemię, w poszukiwaniu ludzi, którzy są gotowi usłużyć drugiemu pomocą ; czy jeszcze nie znacie Boga i nie wiecie, że On często piecze dwie rzeczy na jednym ogniu? Wiecie ile słyszałam świadectw, jak jakiś chrześcijanin poszedł do lekarza ze swoją dolegliwością, lekarz zaproponował mu już tylko leczenie paliatywne lub operację…a po kolejnych wynikach badań, ten sam lekarz ogłosił cud?
Świat to przenikanie – jesteśmy jako chrześcijanie posyłani w różne miejsca, w różnym celu.
Czasem potrzebujesz pójść do lekarza, by usłyszeć wyrok, który następnie zamieni się w cud = świadectwo dla Ciebie i dla lekarza.
Czasem potrzebujesz pójść do lekarza, by dowiedzieć się, że masz stany depresyjne z powodów niedoborów witaminy z grupy B! – wybacz, ale póki żyjemy na Ziemi w takim , a nie innym ciele, podlegamy prawom biologii i fizyki.
Uważam, że to, iż wiemy, że do prawidłowego funkcjonowania potrzebne są nam określone witaminy i mikroelementy, w odpowiedniej ilości, to danie nam przez Boga poczucia bezpieczeństwa opartego na nauce, ludzkim odkrywaniu i logice. W ten prosty sposób możemy zapewniać sobie na bieżąco to, czego nam aktualnie potrzeba – to jak picie wody! Kto temu zaprzeczy? Kto mnie od tego odwiedzie? Uwaga, zdradzam sekret: Jezus też musiał pić wodę by przeżyć.
Mam kilka rad:
– Jeśli cierpisz na depresję, obniżony nastrój, zastanów się, czy to denominacja, do której należysz nie jest tego główną przyczyną. Jeśli tak, nie wahaj się wycofać, przynajmniej na jakiś czas, by móc zyskać dystans.
– Nie zawodzisz Boga, chorując, czy cierpiąc.
– Nie bierz na swoje barki odpowiedzialności za reklamowanie Boga! On jest dobry przez cały czas i kto ma się o tym przekonać, prędzej czy później się przekona.
– Miej chociaż jedną osobę (ludzką) z którą po ludzku możesz podzielić się tym, co NAPRAWDĘ przeżywasz.
Wiedz, wizyta u specjalisty nie wyklucza Bożego działania czy prowadzenia w tej kwestii! Pozwól Bogu wybrać dla Ciebie odpowiedniego człowieka, który Ci pomoże. Ja przez jakiś czas modliłam się o „ustawienie” zdrowego apetytu – myślałam, że Bóg po prostu uczyni cud i obudzę się pewnego dnia „przemieniona”. Obudziłam się i odebrałam słowo Boga – że mam się udać ….do dietetyka! Poszłam i jestem wdzięczna za to doświadczenie!
Drogi Cierpiący chrześcijaninie – nie wahaj się w korzystaniu z mądrej pomocy; zaangażuj Boga w swoją podróż, bo być może kiedyś Ty będziesz wskazywał ten sam kierunek innym; zarówno tym, którzy poprzestają na warzywach jak i tym, którzy jedzą mięso.
Powodzenia! A może masz takie doświadczenie i chcesz się podzielić? Nie wahaj się, użyj komentarza.
[1] Mt 5:45