Czy pamiętasz tę chwilę około Twojego nawrócenia, nowonarodzenia, że chciałeś, chciałaś każdemu głosić Chrystusa?
Ja tak miałam. Poprawka: każdemu głosić Chrystusa i widzieć efekty. Najlepiej jak najszybciej. Po prostu chciałam, by każdy czuł to co ja, żeby jak najszybciej wskoczył na ten poziom „oświecenia” i co za tym idzie – euforii, na którym byłam ja.
Nawet nie wiem w którym momencie wzięłam odpowiedzialność za doprowadzanie innych ludzi do Boga.
Nie zrozum mnie źle – jestem przekonana, że każdy z nas, kto doświadczył miłości Jeshu i został przez Niego odnaleziony, ma wielkie pragnienie, by jak najwięcej ludzi doświadczyło tego samego, by jak najwięcej ludzi było uwalnianych. Jednakże nie należy tracić z oczu samego siebie w tym wszystkim.
Mam osobowość przewodnika, nauczyciela i chętnie biorę odpowiedzialność za wszystko, co robię – nawet jeśli dotyczy to …. duchowego prowadzenie innych, ale dziś z perspektywy czasu uważam, że przedobrzyłam. Oto moje błędy – może też je popełniasz?
Błąd nr 1
Załóżmy, że twój przyjaciel, kolega lub dorastające dziecko zaczynają interesować się Bogiem. Cudownie! Przecież tego właśnie chcemy, prawda?! Ta nowa, dobra dusza ma mnóstwo pytań, na które ochoczo odpowiadasz, chętnie podsuwasz przeróżne materiały (książki, nauczania, świadectwa) a nawet zapraszasz tę osobę do swojej chrześcijańskiej społeczności.
W międzyczasie zachęcasz ją do pogłębiania relacji z Bogiem, a on lub ona wydaje się …. naprawdę robić progres.
I nagle zgrzyt. Coś słabnie. Twój „rekrutowany” przyznaje, że nie słyszy Boga, lub nie czuje się przekonany, że powinien na przykład rzucić palenie.
Co ja robiłam? Stawałam na głowie, by przekonać mojego „rekrutowanego” , że zmierzamy w dobrą stronę! Że powinien modlić się więcej lub inaczej, mniej lub więcej czytać, zacząć chodzić do kościoła (lub przestać do niego chodzić) – zupełnie jakby szukała najlepszego przepisu na idealne ciasto.
Błąd nr 2
Duchowe dziecię ma wiele pytań, które Tobie – staremu wyjadaczowi wydają się infantylne; Czy powinnam nosić krzyżyk na szyi? Czy przeklinanie to ciężkie przewinienie? Czy mogę stosować antykoncepcję? I tak dalej.
I znowu: chcesz dobrze. Co zaczynasz robić? Odpowiadać na to wszystko zero-jedynkowo. Nie chcesz, by Twój „rekrut” miał jakiekolwiek wątpliwości, które stałyby przeszkodą na drodze jego rozwoju.
Co ja zaczynałam robić? Rozwiązywać jego lub jej problemy i ustawiać mu życie.
A jedyne co powinnam była robić z uporem maniaka, to cały czas zwracać jego uwagę na osobistą więź z Bogiem jako źródło odpowiedzi na każdy problem i pytanie! Przecież nie nawracałam tej osoby do siebie, ale do Boga! Czyżbym była o tym zapomniała?
Będąc nadopiekuńczym przewodnikiem, rozleniwiam osobę, którą właśnie znalazł Jezus! Zamiast relacji powstaje kurs „Jak nie podpaść Bogu” – a przecież wiemy, że chrześcijaństwo to nie jest próba uniknięcia kary, tylko pragnienie intymnej zażyłości ze Stwórcą! Życie w obecności Jego serca!
Błąd nr 3
Ktoś Ci zaufał i został Twoim „duchowym protegowanym” – nazywa Cię nawet swoim przewodnikiem duchowym, więc naturalnym jest, że chcesz stanąć na wysokości zadania! Bierzesz sobie na barki jego „edukację” to znaczy: duchowy wzrost i pragniesz widzieć dzieło skończone!
Tutaj Bóg przyszedł mi na pomoc (to naprawdę wymagało pomocy) za pomocą snu. Pokazał mi obrazkowo słowa z 1 Kor 3,1-9 i moją rolę w tym wszystkim – że używa mnie według JEGO uznania – nie mojego planu! Że naprawdę mogę wyluzować! Że czasem muszę się pojawić w czyimś życiu na chwilę i zniknąć. I że naprawdę nie muszę „adoptować ludzi” bo i tak nie dam im wzrostu – to może tylko Duch Święty, któremu ja tak bardzo chciałam pomóc, że niemal Go wyręczyć.
Będąc w Bogu i chcąc z Nim współdziałać, warto być osobą o elastycznym podejściu (podatnym na Boże sugestie) a przede wszystkim – pokornym.
Co jeszcze warto? Warto poprosić Ducha Świętego, aby badał nasze serce – czy aby nasze zaangażowanie w „zbawianie” kogoś jest podyktowane zdrowymi intencjami? Czy nie mamy problemu ze sprawowaniem kontroli lub brakiem zaufania do Boga?
Jeśli nasza „służba” jest naznaczona stałym przejmowaniem się, kontrolą, napięciem – coś jest nie tak. Być może dźwigasz nie swoje jarzmo. I broń Boże – jeszcze narzucisz je innym.
Gdy współdziałasz z Bogiem, jesteś zrelaksowany i pewny tego, kim jesteś i w Kim jesteś.
Ten sen, w którym Bóg mi pokazał o co Mu chodzi we współpracy ze mną, uwolnił mnie. Przestałam:
– przekonywać ludzi, tłumacząc Boga i wszystko co „zrobił” ludziom w niechlubnym, Starym Testamencie (niektórych ludzi nie da się przekonać, a ci, którzy mają szczere pragnienie aby poznać Boga, zostaną prędzej czy później przekonani przez Ducha Św.)
– ustawiać ludziom życie, zwłaszcza jeśli o to nie proszą.
– nadzorować cały przebieg „nawrócenia” i zaakceptowałam rolę, którą na bieżąco wyznaczy mi Bóg. Raz był to chrzest osoby, z którą spotkałam się tylko raz, spędziłyśmy cudowny dzień, ochrzciłam ją i potem już nigdy się nie spotkałyśmy. Tak miało być. Jak z biblijnym Etiopczykiem. Czy wiesz, ile razy Bóg Cię używa, byś po prostu wskazał komuś…. drogę w swoim mieście, dołożył mu do miejskiej toalety, gdy nie ma drobnych czy zamienił z nim kilka pokrzepiających słów w czasie spaceru z psem?
Mnie Bóg pokazał, że On WŁAŚNIE W TEN SPOSÓB mnie używa! Że jeśli trzeba będzie wypędzać demony, to może mnie wezwać, ale na co dzień liczą się dla Niego małe rzeczy robione z wielką miłością.
Może trudno w to uwierzyć, ale odebrałam od Mojego Taty najważniejszy bo przełomowy przekaz:
Masz w sobie Moją miłość – dziel się nią w najprostszy możliwy sposób. To twoje najważniejsze zadanie na ziemi.
Jak Tobie idzie zbawianie innych? :- )
Bardzo cenne i prawdziwe porady.
Z pewnością nie jednemu „młodemu” wierzącemu może być pomocny 🙂